Cena złota w ostatnich 5 latach...


gold price charts provided by goldprice.org

niedziela, 12 stycznia 2014

Czy „skok 25 lecia” ma „drugie dno”?

Czy skok na aktywa emerytów na tak niebywałą skalę nie rozzuchwali występujących z roszczeniami majątkowymi względem Polski? I czy absencja polskich władz w sytuacji odebrania 50 tyś. polskich dzieci oznacza bezradność polskiego społeczeństwa w starciu z germanizacyjnym wyzwaniem?
Podpisanie przez prezydenta ustawy sankcjonującej „skok 25 lecia” w postaci przejęcia 150 mld aktywów OFE, przy jednoczesnym skierowaniu ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, nie jest salomonowym wyrokiem, lecz jedynie działaniem na czas w celu odłożenia kryzysu politycznego. Gdyż w sytuacji wywłaszczenia 16 mln obywateli  i zamiany oprocentowania obligacji z rynkowych na księgowe w ZUS, powiązane z nominalnym wzrostem PKB który w efekcie zapaści demograficznej będzie się ślimaczył, jedynymi poszkodowanymi tej ustawy będą członkowie OFE. I niestety wbrew materii sprawy TK nie będzie zajmował się kwestiami prawnych, lecz uwzględni polityczne realia wypłacalności budżetu. I to z prostej przyczyny, gdyż prezydent skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli następczej, podczas gdy budżet na rok 2014 nie przewiduje żadnej rezerwy na ewentualne roszczenia odszkodowawcze, na wypadek ewentualnego stwierdzenia przez TK niezgodności z Konstytucją przyjętego przez Parlament wywłaszczenia.
W efekcie rząd dzięki prostemu „zabiegowi” księgowemu z jednej strony zyskał skokową możliwość zwiększania zadłużania się naszego kraju, a z drugiej pozornie spadły mu wydatki, gdyż nie musi już obsługiwać długu, którego właścicielami byli członkowie OFE. Pozwala to na zwiększenie wydatków, mimo że będzie to powodowało skokowe narastanie zobowiązań ZUS-u, który staje się piramidą finansową. W przypadku odwrócenia się piramidy demograficznej i piramidy tych, którzy wpłacają składki ten system musi się on zawalić, jak to następuje w przypadku każdej piramidy finansowej.
Czekając zatem na decyzję Trybunału, pamiętajmy jednocześnie, że gdyby uchwalone zmiany dotyczyły równoczesnego przejęcia pozostałych obligacji, które są w posiadaniu inwestorów zagranicznych, to Polsce groziłoby wykluczenie z UE, lub co gorsza przysłania komisarza który przejąłby uprawnienia władz polskich. Nawet w czasie kryzysu cypryjskiego władze Niemiec jak podawał Wall Street Journal nie zdecydowały się na tak drastyczny krok przejęcia aktywów funduszy emerytalnych, w celu zaspokojenia roszczeń inwestorów, mimo że był to krok rozpatrywany. Restrykcji ze strony UE nie należy się spodziewać, gdyż beneficjentem podpisanej ustawy jest sama UE, gdyż Polska nie zaskarżyła wyroku Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu dotyczącego inwestycji zagranicznych OFE, a w ustawie zostało przyjęte, że może ich być do 30%. I co istotniejsze doprowadzono do tego, o co przez lata zabiegała UE, aby prawa emerytalne mogły być w przyszłości redukowane i przestały być twardymi zobowiązaniami jakimi są w przypadku świadczeń opartych na prawach majątkowych. To z kolei oznacza, że w przypadku gorszej sytuacji finansów publicznych emerytury będą dowolnie zmniejszane i przesuwane w czasie.
Ustawa sankcjonująca „skok na OFE” jest równocześnie w interesie tych instytucji, które zarządzają funduszami emerytalnymi. Zezwala bowiem na likwidację minimalnej stopy zwrotu, a więc daje im swobodę zarządzania środkami zgromadzonymi w OFE, bez konieczności dopłacania przez inwestorów do ewentualnych strat, a zdjęcie odpowiedzialności z zarządzających aktywami, wprost zachęca do nadużyć na szkodę przyszłych emerytów. Dlatego na fali dzisiejszej debaty o OFE proponowałbym przyjrzeć się losowi Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi. Otóż ten kluczowy nadzór który powinien czuwać nad interesem członków OFE, założony w czasie rządów AWS w 1998 roku, został zlikwidowany w 2002 przez SLD, które to ugrupowanie obecnie głośno krzyczy nad nieprawidłowościami w funkcjonowaniu PTE. A przecież stu kilkadziesiąt specjalistycznie wykształconych w zakresie funkcjonowania rynku kapitałowego osób (na których wykształcenie zagraniczni donatorzy wyłożyli ponad $3 mln) z ich powodu poszło „prosto na bruk”. Wtedy uważano że wszystko może i powinno „kręcić się samo”, że państwo nie może się mieszać, że wszelkie regulacje trzeba ograniczać, a teraz wytacza się „krokodyle łzy” i rozpacza nad niskimi zwrotami z inwestycji. Podczas gdy w efekcie praktycznej likwidacji nadzoru nad środkami, kto miał badać czy czasem OFE nie realizowały interesów właścicieli PTE, managerów, czy nawet poszczególnych dealerów (front running) i nie stawały się masowymi nabywcami emisji które mogły pochwalić się jedynie piarowymi perspektywami zysków. UNFE ponad 10 lat temu ostrzegało, że zwiększenie rentowności OFE o 1 pkt. procentowy rocznie da świadczenia emerytalne z tego tytułu o 20% wyższe, ale i ostrzegało że analogicznie niższa rentowność odbije się negatywnie na świadczeniach. Upominano, że OFE muszą być pod specjalnym nadzorem. A zwłaszcza muszą być pod nadzorem ich transakcje na rynku kapitałowym, aby nie kupowano akcji kompletnie niepotrzebnych, ale za to po znajomości, albo, aby nie sprzedawano ich po zaniżonej wartości z podobnych przyczyn. Do znudzenia przedstawiano specjalne raporty o tym jakie regulacje są niezbędne, aby w Polsce było naprawdę godziwe zabezpieczenie emerytalne. Niestety ale okazało się że raporty były jednak chyba tylko po to, abym po 10 latach można było powiedzieć „a nie mówiłem”, jak to proroczo stwierdzała minister Lewicka krytykując kasandryczne przepowiednie, gdyż aż do obecnej chwili były one zapomniane, mimo ich wznowień na życzenie komisji sejmowej.
Niemniej trudność TK w wydaniu wyroku cofającego 150 mld skok na kasę może mieć jeszcze dodatkowe konsekwencje, gdyż w efekcie może rozzuchwalić innych (przecież po skoku, w efekcie kreatywnej księgowości, tak bardzo spadnie nam zadłużenie) i wywołać presję na Polskę aby dokonała kolejnego skoku na resztę majątku w OFE w celu zaspokojenia roszczeń reprywatyzacyjnych i majątkowych na niespotykaną skalę. Jednoczesny brak zainteresowania władz faktem że jak podało w audycji RM już ok. 50 tyś. polskich dzieci zostało „przejęte” przez niemieckie rodziny (opowiedziana podczas programu historia o tym jak w efekcie skargi na awantury u sąsiadów policja odebrała dzieci osób… skarżących powinna wstrząsnąć sumieniami wszystkich) w połączeniu z faktem, że w Polsce sytuacja rodzin wielodzietnych jest tak zła że dochodzi do skandalu odebrania 2 tyś. dzieci… ze względów ekonomicznych! Przy jednoczesnym zabieganiu, jak podaje dzisiejszy artykuł Peter’a Spiegel’a „Europe’s leaders speak Spitzenkandidaten” zamieszczony w Financial Times, polskich elit o czołowe urzędy w Brukseli dla premiera Donalda Tuska i ministra Radosława Sikorskiego, zamiast przeciwdziałania szkodliwym regulacjom europejskim które wydrenowują pracowników z Polski skazując ją na pustynnienie. Brak debaty o konsekwencjach tsunami demograficznego objawiającego się brakiem 3,5 mln dzieci do prostej zastępowalności pokoleń, milionowej i postępującej emigracji młodzieży, jak i przybywaniu licznych roczników emerytów przy jednoczesnym ubytku osób w wieku produkcyjnym, sprawia że wyrok TK tylko przyspieszy polityczna likwidację Polski i życie reszty Polaków w neokolonialnej nędzy.
Autor: dr Cezary Mech
Źródło: http://www.stefczyk.info/blogi/przez-pryzmat-ekonomii/czy-skok-25lecia-ma-drugie-dno

czwartek, 9 stycznia 2014

Indeks nastrojów na rynku złota [grudzień]: im bliżej dna, tym lepiej?

Autor: 
 

Inwestorzy na rynku złota nie oczekiwali od Świętego Mikołaja prezentów. Nie chcieli nawet złota. Zależało im tylko na tym, aby najcenniejszy z kruszców był jak najtańszy. Patrząc na grudniowy odczyt Indeksu Nastroju Inwestorów Rynku Złota, jest to jedyny racjonalny wniosek, jaki można wyciągnąć.
Entuzjazm, wynikający ze spadającej ceny złota, widać wśród inwestorów już drugi miesiąc z rzędu. Podobna sytuacja miała miejsce w listopadzie, kiedy to wraz ze spadkiem wartości złota, rosła liczba osób pozytywnie patrzących w przyszłość. Paradoks? Być może. Ale tylko na pierwszy rzut oka.
Indeks nastrojów na rynku złota [grudzień]: im bliżej dna, tym lepiej?
Inwestorzy biorący udział w badaniu prowadzonym przez portal Rynekzlota24.pl, ewidentnie są z takiego obrotu spraw zadowoleni. Wszystko wskazuje na to, że dość dobrze oceniają i odnajdują się w aktualnej sytuacji nie tylko na rynku złota, ale i w jego najbliższym sąsiedztwie, oraz w segmentach, które bezpośrednio na cenę złota wpływają. Ważne jednak jest jedno, kluczowe założenie – inwestycje w złoto traktują najprawdopodobniej długoterminowo i jako zabezpieczenie na inne (gorsze?) czasy.

Promocja z pewnością nie będzie trwała wiecznie

Koniec roku nie miał szansy być okresem, w którym mogliśmy oczekiwać odwrócenia kierunku w jakim podąża kurs złota. Popyt konsumpcyjny, napędzany przede wszystkim świątecznym pędem za prezentami, wśród których z pewnością wiele było złotej biżuterii czy złotych monet kolekcjonerskich, nie był w stanie silniej wesprzeć odbicia ceny złota od dna. Dno, przynajmniej na jakiś czas, wyznaczone zostało na poziomie 1188 dolarów. A to dla wielu z nas już cena, w której naprawdę warto zastanowić się nad kupnem złota, najlepiej żywego.
Co przyniesie Nowy Rok? Cudów raczej nie należy się spodziewać, bo też nie ma do tego podstaw. Co jednak stoi na przeszkodzie, aby wobec ewidentnego końca polskiego II filaru, właśnie złoto potraktować jako swego rodzaju zabezpieczenie emerytalne? Pomysł wart przynajmniej wstępnej analizy.

Indeks: paradoks plus euforia = zakupy?

Drugi miesiąc z rzędu INIRZ wskazuje na rosnący optymizm wśród inwestorów, wobec spadającej ceny złota. I podobnie jak miało to miejsce w listopadzie, pozostaje jedynie zastanowić się, czy ów entuzjazm wynika z pragnienia jeszcze głębszych spadków, co z pewnością determinowałoby większe zakupy, czy jest to raczej oznaka euforii, że najgorsze jest już za nami.
Indeks oczywiście nie oddaje pełnego obrazu sytuacji i nie odzwierciedla nastrojów wszystkich uczestników rynku złota. Trudno jednak przejść obojętnie wobec powyższych danych – 70 procent osób, które wzięło udział w ankiecie, pozytywnie oceniało atmosferę na rynku pod koniec roku. Z drugiej strony, na samym początku grudnia i w kilku kolejnych dniach, kiedy to kurs złota lekko odbijał, pozytywnie nastawionych było tylko 40 procent. Chwilowa utrata wiary w dalsze spadki? Być może, bo entuzjazm wystrzelił dopiero wtedy, kiedy złoto sięgnęło poziomów bliskich czerwcowych minimów.

Złoto oddało negatywne emocje

Aktualna cena złota jest przede wszystkim odbiciem wielu negatywnych emocji, które temu rynkowi towarzyszyły przez ostatnie miesiące (szczególnie te, poprzedzające przecenę złota), a także naturalną koleją rzeczy, która dotyka wszystkie inne rynki – akcji, nieruchomości czy walut. Liczne podejrzenia o przewartościowanie kruszcu i jego nie dostosowaną do rzeczywistych warunków cenę w sytuacji, w której kurs bił rekordy zdrowego rozsądku, odbiły się czkawką. Co jednak można powiedzieć dziś, kiedy złoto jest tak tanie, że w niektórych kopalniach na świecie jego wydobywanie mija się z celem, pogrążając rachunek ekonomiczny wielu firm?
Prawdę mówiąc, dziwić się można już tylko tym, którzy obecnym stanem rzeczy są naprawdę zaskoczeni. Każdy walor, niezależnie od sektora, sytuacji na rynku, danych marko, nastrojów inwestorów, czy mniej lub bardziej poważnych przepowiedni polityków (a i oni na wiele obszarów mają swoimi słowami niestety wpływ), musi przejść stan swego rodzaju „katharsis”, czyli oczyszczenia. W innym wypadku nie byłoby chętnych zainteresowanych kupnem danego dobra. I dokładnie tak dzieje się ze złotem.
Odczyt Indeksu Nastrojów Inwestorów Rynku Złota przyniósł z Nowym Rokiem sporo entuzjazmu. Nam wszystkim, będącym czynnymi uczestnikami tego rynku pozostaje wierzyć, że jest to entuzjazm, którego fundamentem jest zdrowy rozsądek, wsparty racjonalnym podejściem do inwestowania w złoto, które w dzisiejszych czasach powinno się raczej traktować jako inwestycję długoterminową. Być może nawet miejsce dzisiejszych OFE, które rząd skazał (niesłusznie) na banicję, zastąpić powinny Mennice…?
Dobrego roku, wyłącznie trafnych inwestycji, przede wszystkim jednak cen walorów, które będą odpowiednie dla aktualnego stanu naszych portfeli.
Szymon Matuszyński

czwartek, 2 stycznia 2014

100 lat Fedu nie robi wrażenia na złocie

Swoje setne urodziny obchodzi System Rezerwy Federalnej. Miał on ustabilizować i zapewnić większe bezpieczeństwo systemu monetarnego, ale praktyka okazała się bolesna. Krachy gospodarcze w XX i XXI w. nie dają podstaw do jego pozytywnej oceny. Nie pozostaje więc życzyć niczego innego, jak zasłużonego odejścia na śmietnik historii.
100 lat Fedu nie robi wrażenia na złocie
Jeckyll Island Club, źródło: wikipedia

Rewolucja roku 1913

Ustawa o Rezerwie Federalnej została przyjęta przez Kongres 23 grudnia 1913 r. Spora część kongresmenów nie uczestniczyła jednak w głosowaniu, ponieważ udała się już na przerwę świąteczną. Rok 1913 to jednak nie tylko początek Fedu. W tym roku wprowadzone zostały także dwie poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. 16. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych umożliwiła Kongresowi wprowadzenie podatku dochodowego, a 17 poprawka wprowadziła bezpośrednie wybory do Senatu Zastąpiły one wybieranie senatorów przez stanowy parlament, co osłabiło znaczenie poszczególnych stanów.

Podejrzane złego początki

Oficjalnym uzasadnieniem powstania Systemu Rezerwy Federalnej było utworzenie bardziej stabilnego i bezpiecznego systemu monetarnego. Bardziej stabilnego – ponieważ we wcześniejszych latach zdarzały się finansowe paniki i runy na banki. Jedna z nich, panika z 1907 r. bezpośrednio poprzedziła prace nad utworzeniem Fedu.
W 1908 r. powołana została Narodowa Komisja Monetarna kierowana przez senatora Nelsona Aldricha. Miała ona zbadać przyczyny paniki oraz zaproponować naprawę systemu bankowego. Prace trwały do 1912 r. i zakończyły się rekomendacją utworzenia systemu bankowości centralnej.
W międzyczasie, w listopadzie 1910 r. doszło do spotkania na wyspie Jekyll Island w stanie Georgia. W Jekyll Island Club, posiadłości Johna Pierponta Morgana spotkało się wielu możnych świata finansów i polityki. Na liście gości znaleźli się: Nelson Aldrich (senator przewodzący Narodowej Komisji Monetarnej, został później teściem Johna D. Rockefellera), A. Piatt Andrew (zastępca Sekretarza Skarbu), Henry P. Davison (wspólnik J.P. Morgana), Frank Arthur Vanderlip (prezes National City Bank), Paul Warburg(wspólnik Kuhn, Loeb Company), Benjamin Strong (został pierwszym prezesem banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku), Charles D. Norton (prezes należącego do J.P. Morgana First National Bank of New York).
Spotkanie przez długi czas utrzymywane było w tajemnicy. Obecnie wiemy jednak, że rzeczywiście doprowadziło do powstania Fedu. Potwierdza to z resztą sam Fed, który zorganizował tam w 1910 r.konferencję upamiętniająca setną rocznicę tego wydarzenia.

Federalny czy prywatny?

Skład spotkania na wyspie Jekyll to obraz partnerstwa publiczno prywatnego w pełnym wymiarze. I taki też jest System Rezerwy Federalnej. Przymiotnik „Federalny” w nazwie wzbudza wiele kontrowersji. Dzieje się tak, ponieważ właścicielem Fedu są banki członkowskie, które są instytucjami prywatnymi. Jednak fakt posiadania 100 procent udziałów przez banki prywatne nie oznacza jeszcze, że Fed jest prywatną instytucją. Posiadanie udziałów jest obowiązkiem wynikającym z uczestnictwa w Systemie Rezerwy Federalnej. Co więcej, banki nie mogą tych akcji sprzeda
ani zastawić.
Poza kwestią formalnej własności, istotne jest też to, kto sprawuje realną władzę. W 12 Bankach Regionalnych prezes wybierany jest przez Radę Gubernatorów Fed. Z kolei członków, prezesa i wiceprezesa Rady Gubernatorów mianuje prezydent Stanów Zjednoczonych, a zatwierdza Senat. 9 października Barack Obama nominował na stanowisko prezesa Fedu Janet Yellen, która po Nowym Roku zastąpi Bena Bernankego. Rezerwa Federalna musi też przekazać swoje zyski do Departamentu Skarbu (po pokryciu zobowiązań). Od czasu powstania Fed przekazał ok. 95 procent swojego dochodu netto.
Obrazu dopełnia wyłączne prawo do emisji dolara. Wszystkie te regulacje sprawiają, że System Rezerwy Federalnej jest czymś w rodzaju kartelu bankowo politycznego.

Wojna ze złotem

Przez sto lat od powstania Fedu system monetarny diametralnie się zmienił. W 1913 r. złoto było podstawą systemu monetarnego, co ograniczało możliwości zwiększania podaży dolarów. To nie było na rękę bankierom, dla których źródłem zysku była ekspansja monetarna. Stopniowa utrata powiązania dolara ze złotem umożliwiła im jednak realizowanie nieprzeciętnych zysków. Złoto natomiast nie utraciło całkowicie swojej pozycji jako pieniądza. Jest ono tym „lepszym” pieniądzem, który został wyparty z obiegu przez pieniądz „gorszy” zgodnie z prawem Kopernika-Greshama. Wyparty z obiegu, co nie oznacza, że porzucony. Sprawdza się bowiem bardzo dobrze jako zabezpieczenie siły nabywczej. Udowadnia to poniższy wykres, który pokazuje, jak zdewaluował się amerykański dolar od początku swojego istnienia. Czerwona linia przedstawia podaż pieniądza w obiegu.
100 lat Fedu nie robi wrażenia na złocie
Źródło: http://dollardaze.org
W 1792 r. 19,39 dolara można było wymienić na uncję złota. Przez 121 kolejnych lat dolar stracił tylko 6,19 swojej wartości w złocie, bo z chwilą powstania Fedu uncję można było otrzymać w zamian za 20,67 dolara. Krótko po konfiskacie złota i wprowadzeniu zakazu jego posiadania przez amerykańskich obywateli jego parytet wymiany do dolara stosowany w transakcjach między rządami i bankami centralnymi został zwiększony do 35 dolarów. 1 dolar był wtedy wart 59,06 procent dolara z czasu powstania Fedu w 1913 r. Kiedy w 1971 r. ostatecznie zerwane zostało połączenie dolara ze złotem jego uwolniony kurs zaczął szybować w górę. W 1974 r. osiągnął już 195 dolarów za uncję. Dolar z 1974 r. był więc wart 10,6 procent dolara z 1913 r. Obecnie przy cenie 1205 dolarów za uncję, dolar wart jest 1,72 procent dolara z 1913 r.
100 lat Fedu nie robi wrażenia na złocie
Złoto nadal postrzegane jest jako ochrona kapitału przed zawirowaniami gospodarczymi, które wciąż występują i mają nawet większe rozmiary niż paniki sprzed powstania Fedu. Nie spełnia on więc swoich deklarowanych założeń. Dużo lepiej niż na zaufaniu w stabilność emitowanego przez Fed dolara wyjdzie się na zaufaniu w złoto, na którym 100 lat istnienia Fedu nie robi większego wrażenia. Złoto, które pamięta czasy starożytnego Egiptu, przeżyło już wiele walut i niejedno imperium.
Grzegorz Jaeger